Dawno, dawno temu rodzicielka moja pracowała w MZBM-ie czyli Miejskim Zarządzie Budynków Mieszkalnych czy jakoś tak. Biuro owej firmy znajdowało w starym budynku. Odbudowa kraju z wojennej pożogi wciąż trwała. Każdy zatem kawałek powierzchni użytkowej był wykorzystywany do maksimum. Biuro znajdowało się na parterze budynku mieszkalnego. Owego dnia rozpętała się okrutna burza. Piorunochronu wciąż nie było. Waliło piorunami i grzmiało jakby zbliżał się koniec świata.
Przed okienkiem dla petentów siedziała pracownica, znajoma rodzicielki. Było ono jak zwykle otwarte. W pewnym momencie z jednego z gniazdek prądowych wyskoczyła ognista kula. Widać piorun trzepnąć gdzieś w okolicach budynku i po przewodach elektrycznych wydostał się na zewnątrz w środku biura. Pracownica siedząca koło okienka akurat coś podnosiła z podłogi. Kulisty ładunek przeleciał nad jej głową i wyleciał na zewnątrz otwartym okienkiem. Nikomu nic się nie stało ale przeżycie było niezapomniane.
Jeszcze dawniej temu nad wsią, z której pochodzi moja mama niebo mocno się zaniosło zwiastując zbliżającą się burzę. Akurat w polu wciąż pracował jeden z sąsiadów mojej mamy. Nie przepadał za burzą, więc gdy niebo zaczęło ciemnieć, postanowił wracać do domu. Zaczął kropić drobny deszczy i dało się słyszeć głośne pomruki burzowe. Przyspieszył sąsiad kroku tak aby zdążyć przed zasadniczą ulewą. Dopadł domu w ostatniej chwili. Właśnie zaczęło grzmieć coraz groźniej i pojawiły się pierwsze błyskawice. Znajomy rodzicielki otworzył drzwi i odetchnął z ulgą. W tym samym momencie ognista kula wpadła do domu i w oka mgnieniu dopadła wciąż uchylonych drzwi. Sąsiad niestety nie miał szczęścia i zginął na miejscu.
Ostatnia historia to już wcale nie tak dawno temu. Byliśmy z Luśką we wczesnym etapie naszego chodzenia. Właśnie wracaliśmy z wycieczki. Nadepnęliśmy sobie wspólnie na odciski i wyglądało na to, że głowami uderzyliśmy w mur. Autobus wycieczkowy odstawił nas na dworzec kolejowy i raczej w minorowych nastrojach oboje wsiedliśmy do tego samego pociągu. Ja mieszkałem w połowie drogi do Łańcuta. Wysiadłem zatem pierwszy. Pożegnanie było raczej chłodnawe. To był listopad, w granicach siódmej wieczorem. Ze stacji miałem do domu około trzech kilometrów. Idąc poboczem nagle usłyszałem zbliżający się samochód. Sądząc po obrotach silnika, komuś się bardzo spieszyło. Na wszelki wypadek zszedłem z drogi na cześć zieloną i poruszałem się niemal po krawędzi rowu melioracyjnego. Następna rzecz jaką pamietam to liście i rów, w którym się znalazłem. Pamiętam, że ktoś przechodził obok i dosłyszał moje jęki. Wziął mnie jednak za pijanego i zostawił. Doczołgałem się do najbliższego domu. Stamtąd właściciel zawiózł mnie do domu a potem karetką do szpitala. Efekt końcowy, złamanie nogi w kostce bez przemieszczenia i lekki wstrząs mózgu.
Kierowca zwiał z miejsca wypadku. Milicja go jednak znalazła. Był pijany. Moje kości okazały się dla samochodu zabójcze…przeleciałem przez maskę silnika, wybiłem szybę, poleciałem na dach i zniszczyłem pokrywę bagażnika. Nadwozie nie nadawało się do naprawy i wymagało całkowitej wymiany.
Dziesięć miesięcy potem, z Luśką byliśmy małżeństwem.
Trochę, to przydługi pisanie miało służyć jako credo do mojej wiary w przeznaczenie. I tego się trzymam w tych zawirusowanych czasach.
Opowieści o kulistych piorunach znam od babci, tak podobno zginał tez ojciec Juliusza Słowackiego.
Można powiedzieć, że zyskałeś drugie życie, mogło się skończyć tragicznie…
PolubieniePolubienie
Drugie życie…bardzo prawdopodobne.
PolubieniePolubienie
W przeznaczenie raczej nie wierzę, ale w to, że ludzie swoim zachowaniem mogą skusić los – już tak. Sam miałem kilka takich przypadków, które mi się do tej pory śnią po nocach.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Obserwując swoje życie z perspektywy czasu, każdy dorabia do niego swoją filozofię….moja nazywa się przeznaczenie. 😃😃😃
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie wiem, czy wierzę w przeznaczenie, ale myślę, że od nas samych zależy mniej, niż byśmy chcieli, w kwestii unikania zagrożeń całkiem często. Można oczywiście minimalizować ryzyko albo się na nie wystawiać, ale często to splot okoliczności decyduje, co się stanie i jak się skończy…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Osobiście potrzebuje jakiejś teorii do mojego życia…postawiłem na przeznaczenie. W aktualnej sytuacji pomaga mi to mieć bardziej obojętny stosunek do wirusa, bo jedyne co mogę rozrobić to moje własne środki ostrożności, reszta nie zależy ode mnie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo boję się burzy, a przeznaczenie istnieje i na sobie się przekonałam, że ktoś tam nie chciał, abym z tego świata zeszła!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czyli jest nas już dwoje…super. 😃😃😃
PolubieniePolubienie
Powinnam umrzeć chyba ze cztery razy, ale spadałam jak kot na cztery łapy!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wiem coś Elu w tym temacie. Wypadek to tylko jedno z tych „na krawędzi” przeżyć…widać wciąż mam coś do zrobienia na tym ziemskim padole.
PolubieniePolubienie
Wszystkiego nie da się przewidzieć. Samo życie jest śmiertelną chorobą 😉 Ale właśnie dlatego, tak mnie wkurza, gdy do tej nieprzewidywalności ktoś dokłada całkiem przewidywalne skutki lekkomyślności lub wręcz złej woli.
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Każdy na swój własny kodeks postępowania. Kiedyś paliliśmy a ten kto nie palił musiał to zaakceptować. Bardzo podoba mi się jednak stwierdzenie „samo życie jest śmiercią”…nie wiem czy to dobry wniosek ale dodam…nie mam się zatem jej co bać skoro chcemy żyć.
PolubieniePolubienie
Można to nazywać przeznaczeniem, można ręką Boga, ale ja w to wierzę, tak jak i w to, że każdy z nas jest tu po coś i ma zapisany swój koniec… Ktoś nad tym wszystkim czuwa i musimy się podporządkować jego woli…
PolubieniePolubienie
Jak to zwał tak to zwał….mamy to samo na myśli…jesteśmy tu w celu spełniania czegoś…a potem odchodzimy.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale i fajnie wiedzieć, że ktoś nad nami czuwa.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Definitywnie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Co komu pisane, to i spodziewane…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
I tak do tego ja podchodzę.
PolubieniePolubienie