Tekst poniższy pochodzi z 2014 roku. Teraz dołożę trochę fotek
Podczas naszego pierwszego pobytu w Ekwadorze, nasi gospodarze zaoferowali nam wypad do Cotopaxi National Park. Cotopaxi to wulkan zlokalizowany około dwie godziny jazdy na południe od stolicy kraju Quito. Sam wulkan uważany jest za najwyższy czynny wulkan w Ekwadorze. Jego wysokość dochodzi do niemal sześciu tysięcy metrów. Aby zdobyć szczyt konieczne jest zezwolenie oraz przewodnik. Ostatni wybuch Cotopaxi miał miejsce w 2015/roku. Nasz przewodnik aczkolwiek miał dużą wiedzę teoretyczną, miał też swoje lata chociaż nic nie zapowiadało, że wyprawa może być lekko ponad jego siły. Ale do rzeczy. Sam park został założony w latach siedemdziesiąt poprzedniego wieku. Na wysokości cztery tysiące osiemset metrów wybudowano bazę wypadową. Jest to ostatnie miejsce do którego można dotrzeć na własna rękę. Powyżej tego punktu wymagane są zezwolenia na wspinaczkę. Nasz plan zakładał dostanie się do bazy. Wydawało się to relatywnie nieskomplikowane, zwłaszcza, że do wysokości cztery tysiące pięćset metrów można dotrzeć samochodem. Na tej wysokości znajduje się ostatni parking, z którego ostatnie trzysta metrów należy pokonać piechotą. Jako ‘’doświadczeni’’ turyści nie mięliśmy ani pojęcia, ani wyobrażenia jak trudna będzie to wyprawa. Nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy, że temperatura na tej wysokości wymaga cieplejszego okrycia a wręcz potrzebne były ciepłe czapki, ze względu na silny i chłodny wiatr, dobrze że o czapki zadbał nasz przewodnik i wcześniej zaproponował nam wzięcie czegoś cieplejszego. Z punktu ostatniego parkingu cel naszej wyprawy czyli budynek bazy wydawał się na wyciągniecie ręki. Oczywiście, zgodnie z ostrzeżeniem naszego przewodnika, temperatura na tej wysokości była zbyt niska aby marzyć o chodzeniu w krótkim rękawku. Wiatr też dawał nam mocno popalić. Ruszyliśmy jednak pełni wiary w końcowy sukces naszej eskapady naprzeciw wiatrowi . Musieliśmy się wspiąć około trzysta metrów, bajka żaden problem. A jednak. Podejście nie odbywa się żadną drogą, ot idzie się po zastygłej lawie, która jest niemal jak piasek, na dodatek lekko pod górkę. Dwa kroki do przodu, krok do tyłu bo lawa jest bardzo grzęska co powoduje, ze człowiek zjeżdża jeden krok po przejściu dwóch. Ale co tam damy sobie rade. Po przejściu może piętnastu , może dwudziestu metrów zaczęła dawać o sobie znać również wysokość. Tlenu jakby było coraz mniej. Nic nie szkodzi, krótki odpoczynek i dawaj dalej pod te górę. Po około godzinie przeszliśmy może sto metrów, może trochę mniej, może trochę więcej. Coraz bardziej brakowało nam oddechu, a nasz Bogu ducha winien przewodnik zaczął krwawić z nosa. Aczkolwiek zarzekał się, że z nim wszystko w porządku razem z żoną wykorzystaliśmy to jako pretekst do odwrotu, a prawdę mówiąc mięliśmy dość tej drogi przez mękę. Opuszczaliśmy to miejsce z nieukrywanym zadowoleniem ale i z mocnym postanowieniem: czekaj, czekaj Cotopaxi my ci jeszcze pokażemy.
Faktycznie, jeżeli krwawił z nosa to na pewno wszystko było z nim w porządku! 🙂 Widoki bajeczne, ale czy warte takiej męczarni? Wiem jedno, że sam bym się tego nie podjął 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Najtrudniejszy jest pierwszy krok…jak ze wszystkim. Potem już nie możesz przestać.
PolubieniePolubienie
Chcesz powiedzieć, że takie wyprawy stają się nałogiem?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Chce powiedzie, że życie nabiera innych kolorów.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tyle miejsc na świecie, których nie widziałem, i nie zobaczę. Twoja kolekcja zdjęć wspaniała.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki. Świat jest coraz mniejszy…chociaż wirus go znowu jakby powiększył.
PolubieniePolubienie
Jak pięknie! ❤ ❤ ❤
Ale wysoko faktycznie. I jak do tego dodać grząskie podłoże, to było wyzwanie.
Ja w życiu najwyżej byłam na ok. 4000 m i pamiętam, że dało się iść, ale brak tlenu był odczuwalny, chciało się wziąć głębszy oddech, a tu nie było czym. Obawiałam się wtedy, że ktoś (albo co gorsza ja ;)) dostanie choroby wysokościowej i nie będziemy wiedzieli, co zrobić, bo to już chyba może się coś dziać. Potem na jakimś blogu czytałam, że ludzie, którzy chcą iść wyżej tą trasą (swoją drogą też na wulkan), spędzają noc w schronisku, żeby się trochę przyzwyczaić.
PolubieniePolubienie
Podobnie jest na Cotopaxi. Trzeba się aklimatyzować chcąc iść wyżej. Chyba, że ma się jakieś doświadczenie. Mieszkamy na wysokości trzech tysięcy pewnie teraz byłoby łatwiej…gdyby nie ten przeklęty żużel pod nogami. Z ciekawostek dodam tylko, że nasze buty po tej wyprawie były do wyrzucenia. Przygoda jednak z gatunku tych, które się nie zapomina.
PolubieniePolubienie
A co to jest „to białe” pokrywające szczyt? I czy wejście na szczyt, z powodu niedoboru tlenu, jest w ogóle możliwe bez specjalistycznego sprzętu?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To lodowiec. Wyjście bez sprzętu jest możliwe. Trzeba się jednak aklimatyzować no i mieć doświadczenie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A nie wystarczą łyżwy? :)))
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ledwie przeżyłem bez łyżew…na nich odlot do wszystkich świętych zapewniony. 😂😂😂
PolubieniePolubienie
hahaha ma zdjęcie z tym samym znakiem drogowym 😉
PolubieniePolubienie
Znaczy się byłaś w okolicy i nie wystąpiłaś. 😂😂
PolubieniePolubienie
Pięknie
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki.
PolubieniePolubienie
Iście księżycowy krajobraz.
Żona wykazała się humanitaryzmem i rozsądkiem 🙂 Kto wie, jak ta wyprawa mogłaby się skończyć?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wyobraź sobie, że tego samego dnia odlatywaliśmy do USA.
PolubieniePolubienie
Piękny i niezwykły krajobraz. Obrazek warto powiesić na ścianie, będzie przyciągał uwagę.
Serdeczności zasyłam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To była jedna z przygód, której się nie zapomina.
Pozdrawiam serdecznie
PolubieniePolubienie
Sama wysokość robi wrażenie, a zdjęcia cudowne!
Takie wycieczki nie przytrafiają się często, krajobraz surowy, ale robi wrażenie!
Zazdroszczę, ale jak czytam o problemach z oddychaniem na wysokości, to już mniej nieco 😉
PolubieniePolubienie
Krajobraz rzeczywiście typowo wulkaniczny. Ten żużel pod nogami wyczerpał nas totalnie. Pokosztowaliśmy wtedy po raz pierwszy co to znaczy brak tlenu.
PolubieniePolubienie