Huayna Picchu czyli Młoda Góra

Jednym z naszych celów w trakcie pobytu w Machu Picchu była wspinaczka na Huayna Picchu czyli Młodą Górę. Wierzchołek jej jest połączony z osadą Inków przełęczą. Góruje on zdecydowanie nad okolicą i zapewnia najlepszy widok na całość. Wejście na górę jest jednak ograniczone do czterystu osób dziennie, z których dwieście zaczyna wspinaczkę o siódmej rano a kolejne dwieście musi czekać do dziesiątej. W związku z tym obowiązują oczywiście bilety i okres oczekiwania. Właśnie dlatego my rezerwowaliśmy naszą wyprawę z wyprzedzeniem bo na bilety na Młodą Górę trzeba czekać od dwóch do trzech miesięcy w zależności od sezonu. Z poziomu Machu, Huayna nie wyglada zbyt zachęcająco. Różnica poziomów miedzy oboma wzniesieniami to około dwieście pięćdziesiąt metrów. O ile jednak wzgórze osady jest relatywnie płaskie o tyle Huayna to wierzchołek, na który prowadzi momentami dość stroma droga po kamiennych schodkach. Patrząc na górę dzień wcześniej nie byłem pewny czy to był dobry pomysł z drugiej strony zgodnie z tym co nam powiedział przewodnik widoki miały być niezapomniane. Nasz bilet na wspinaczkę zdecydowaliśmy by był na godzinę siódmą rano. Oczywiście rezerwacji dokonaliśmy nie znając ani miejsca ani realiów całego przedsięwzięcia. Po pierwszym dniu wiedzieliśmy już, że aby rozpocząć podbój naszego „pagórka” należało najpierw dojechać do Machu z hotelu jednym z autobusów dowożących turystów. Wcześniej jeszcze śniadanie w hotelu. Biorąc to wszystko pod uwagę pobudka musiała być przed piątą rano. Z tym nie było problemów, szybka toaleta, śniadanie i pędem na autobus. I tu zaczęły się problemy bo kolejka do autobusu była juz conajmniej ponad stu metrowa czego nie wzięliśmy pod uwagę. Pomogła moja karta inwalidy ekwadorskiego i zapakowałyśmy się do autobusu bez kolejki. Gdyby nie ona, nie wyjęte pół godziny czekania jeśli nie dłużej. W autobusie byliśmy o 5:30 na górze przed główną bramą wejściową o 6 rano. Kolejka do wejścia zaczynała się wlasnie tworzyć. Po pięciu minutach byliśmy na terenie osady. Widok jaki się przed nami roztaczał aczkolwiek był taki sam jak dzień wcześniej to jednak wszechobecna cisza zdawała się jeszcze bardziej potęgować wrażenie. Machu Picchu teraz dopiero wyglądało jak miejsce z innej planety, majestatyczne, pogrążone w porannej mgle, pełne nieopisanej magii. Staliśmy w bezruchu chwile i w kompletnej ciszy podziwiając to co się przed nami roztaczało. Po chwili ruszyliśmy w kierunku Huayna do wejścia na teren, którego mieliśmy jeszcze chwile czasu. Tam już czekało pare osób, chwile potem otworzono trasę. Najpierw jednak wpis do księgi wejściowej z dokładnymi informacjami personalnymi łącznie z godziną rozpoczęcia wspinaczki. Trasa rzeczywiście jest bardzo urozmaicona pod względem trudności. Są szerokie schody, by za chwile zmienić się w trudne do postawienia jednej stopy. Od czasu do czasu są poręcze jednak w momentach kiedy by się przydały ich nie ma. Podejście jest rownież urozmaicone od prostej dróżki do stromych schodów, których końca nie widać. Byliśmy zdecydowanie najstarszą parą wariatów na trasie, dookoła nas przede wszystkim młodzież bez wyobraźni z aparatami fotograficznymi i telefonami na wysięgnikach do robienia zdjęć samym sobie. Mijali nas tak jak wyścigowe samochody jakiegoś starego gruchota. Nie mieliśmy wyjścia więc często ustępowaliśmy drogi zatrzymując się w miejscach gdzie była ona szersza. Nie będę opisywał całej trasy, powiem tylko, że decyzja o wyjściu była słuszna i warto było trochę zaryzykować bo widoki jakie mieliśmy okazje zobaczyć to te z tych, które nie da się ani wyrazić słowami ani zapomnieć. Dojście na szczyt Huayny zabrało nam ponad godzinę jednak przy zejściu nadrobiliśmy trochę czasu i zmieściliśmy się w przewidywanym limicie czasu dwóch godzin. Powiem jeszcze raz było to przeżycie z rzędu tych, które się nie zapomina do końca życia. Huayna Picchu wygląda groźnie i trzeba być przygotowanym na różne niespodzianki po drodze. To co jednak oferuje to wynagradza trud i trochę lęku. Ze swoich podróży wyjście na ten szczyt i związane z nim emocje mógłbym jedynie porównać z zejściem na sam dół Grand Canyonu tylko, że widoki z dołu kanionu nijak mają się do tego co widać ze szczytu. Widok z dna jest przytłaczający, na górze mając wszystko pod sobą czułem się wolny.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

Staircase Heaven

Modern Staircase & Balustrade

NA SATURNIE

jestem na innej orbicie, a tu jest chaos

Pisane Kobiecą Duszą 💋

Witryna Internetowa Pisana Kobiecą Duszą*** The website has a google translator

Listy i [inne] brewerie.

"Plus ratio quam vis".

kosmiczne lata

papa was a rolling stone

Pielgrzym

Z głową w chmurach po bezdrożach

Architektura rzeczywistości

Proste doświadczenia i skomplikowana rzeczywistość

notatki na mankietach

mysli szybkie, mysli smiale, wszystkie mysli duze i male...

𝓛𝓾𝓼𝓽𝓻𝓸 𝓬𝓸𝓭𝔃𝓲𝓮𝓷𝓷𝓸ś𝓬𝓲 - 𝓴𝓪𝓵𝓲𝓷𝓪𝔁𝔂

𝒯𝑜 𝓃𝒾𝑒 𝒿𝒶 𝒷𝓎ł𝒶𝓂 𝐸𝓌ą 𝒯𝑜 𝓃𝒾𝑒 𝒿𝒶 𝓈𝓀𝓇𝒶𝒹ł𝒶𝓂 𝓃𝒾𝑒𝒷𝑜 𝒞𝒽𝑜𝒸𝒾𝒶ż 𝒹𝑜𝓈𝓎ć 𝓂𝒶𝓂 ł𝑒𝓏 𝑀𝑜𝒾𝒸𝒽 ł𝑒𝓏, 𝓉𝓎𝓁𝓊 ł𝑒𝓏 𝒥𝑒𝓈𝓉𝑒𝓂 𝓅𝑜 𝓉𝑜, 𝒷𝓎 𝓀𝑜𝒸𝒽𝒶ć 𝓂𝓃𝒾𝑒

Myśli (nie)banalne Joanny

Moje spojrzenie na świat

FacetKA

... bo ktoś musi nosić spodnie!

rymki i nie tylko

Przed wejściem tutaj nie musisz konsultować się z żadnym lekarzem, farmaceutą, a nawet z rodziną, gdyż treści tu zawarte z pewnością nie zaszkodzą Twojemu zdrowiu i życiu,

Burgundowy Kangur

Zawiłości codzienności

Accordéon et dentelles au jardin

ou les tribulations d'Agathe Balboa de Kwacha

%d blogerów lubi to: